Każdego roku dopada mnie pytanie: Gdzie ja spędzę ten dzień? Mowa tu o Halloween. Jestem ateistką, ale wszelakie wygłupy nie są mi obce. Lubię czasem wpaść w wir szaleństw, a już tym bardziej, jeśli w grę wchodzą przebieranki i inne. Tamtego roku, bawiłam się doskonale w gliwickim klubie "Rocka". Towarzyszyła mi zgrana paczka przyjaciół. Tym razem czas na coś innego. Mogłabym tu wrzasnąć na zachętę coś na zasadzie: Jak ja kocham Katowice. I myślę, że było by to jak najbardziej na miejscu. Owszem bardzo lubię to miasto. Dostarcza mi nieprzebranej ilości rozrywek. Czasem zabawnych sytuacji, innym razem przykrych doświadczeń. Nie mniej ciągnie mnie tam zawsze.
Tego roku chciałabym Wszystkich zaprosić na akcję pod tytułem "Ewakuacja". Na czym ona polega? Hordy zombie znów przetoczą się prze Katowice. Wszak te miasto ostatnimi czasy często jest nawiedzane przez żywe trupy. Tym razem nie jest to marsz zombie, lecz coś odmiennego. Będziemy zarażać. Nie bójcie się, a raczej przyłączajcie tłumnie do zabawy. Organizatorzy mają masę niespodzianek poukrywanych po kieszeniach i gwarantują doskonale zagospodarowany czas. Ci których interesuje charakteryzacja, znajdą dla siebie warsztaty, dzięki którym nauczą się jak stworzyć prawdziwego żywego trupa. Tutaj podziękowania skieruję w stronę dziewczyny o wdzięcznym nicku Panda Mała. Zdjęcie poniżej jest jej autorstwa, jak i wykonany "makijaż". Uroczy prawda?
![]() | |||
Fot. i charakteryzacja: Panda Mała |
A tu link kierujący Was na stronę eventu
https://www.facebook.com/events/515826321835632/
"Uważaj, zombie atakują!
Miałeś pecha. Zostałeś zarażony, jako jeden z pierwszych w tym mieście. Nie ma już dla ciebie ratunku. Jedyne co ci pozostało, to postarać się, żeby jak najwięcej zdrowych jeszcze cywilów zasiliło wasze, rosnące z dnia na dzień, szeregi. Zgłoś się do nas, do Szkoły Zombie! Przejdź profesjonalny trening, i naucz się, jak być żywym trupem!
31 października, w samo Halloween, stowarzyszenie Liveform organizuje pierwsze w Polsce wydarzenie z gatunku Zombie Escape. Nieliczni szczęśliwcy będą ewakuować się trasą wiodącą przez miasto, drogą wiodącą ku ocaleniu. Waszym celem jest sprawić, żeby nie było im zbyt łatwo ani przyjemnie… I by nie wszystkim się udało.
Wszystkich chętnych zapraszamy na warsztaty, zwane Szkołą Zombie, na których profesjonalni aktorzy nauczą was, jak dobrze i przekonująco grać nie-do-końca-martwych uczestników naszej zabawy. Zapewniamy również odpowiedni make-up przed samym wydarzeniem.
Przewidywany timeline:
16-18 – warsztaty szkoły zombie i charakteryzacja
18.30 – horda zajmuje wyznaczone miejsca na trasie ewakuacji. Gramy do godz. 20.
Udział w evencie bezpłatny."
Zainteresowanych odsyłam również na kolejną stronkę, na której dowiecie się więcej szczegółów.
https://www.facebook.com/events/163621613835407/
" Ewakuuj się, póki jeszcze masz czas!
Nadchodzi plaga zombie. Jesteś jedną z nielicznych tych osób, które tajnymi kanałami zostały poinformowane o zbliżającej się EWAKUACJI. Musisz dostać się w bezpieczne miejsce!
Powiedz rodzinie, na to nie ma lekarstwa!
Z pomocą naszych funkcjonariuszy przedostań się przez miasto pełne zombie i przeżyj! Niech twe dzieci zaludnią nowy świat.
31 października, w samo Halloween, stowarzyszenie Liveform organizuje pierwsze w Polsce wydarzenie z gatunku Zombie Escape. Chętnych by spróbować swoich sił w ucieczce przed zombie zapraszamy 31 października w godzinach 18-19.30 do punktu ewakuacyjnego na rogu ulic Mariackiej i Stanisława. Tam dostaniesz swój numer ewakuacji, i spróbujesz przedostać się przez niebezpieczne centrum Katowic.
Udział w eventcie bezpłatny!"
Katowice nie raz Was zaskoczą. Ja tam będę. I mam zamiar doskonale się bawić. Oczywiście na stronach Liveform, znajdziecie wszystkie wskazówki plus do tego bardzo czytelny regulamin.
http://ewakuacja.liveform.pl/
Regulamin: http://evakuacja.liveform.pl/regulamin
Na potrzebę eventu, zostałam poproszona o napisanie opowiadania, a raczej relacji. Coś na wzór, co by było gdyby. Ruszyłam więc pokłady swojej wyobraźni i osadziłam swoją osobę w Katowicach, podczas ewakuacji ze strefy skażonej. Poczytajcie i osądźcie.
![]() | ||
Grafika deviantArt autorstwa WacomZombie http://www.deviantart.com/art/Send-more-paramedics-196747745 |
Ewakuacja
- Uh, moja głowa. – stęknęłam, podnosząc się z łóżka. Za
oknem szarzało, lecz część horyzontu przesłaniała jakby
czerwona łuna. Co u licha? Zerwałam się z posłania i podbiegłam
do okna, kiedy powietrze przecięło kilka helikopterów, robiąc
niewyobrażalny hałas. – Jak ja mogłam spać przy takim
harmidrze? – zastanawiałam się. No tak, śpię przecież jak
kamień. Rozglądałam się nerwowo, przyciskając nos do szyby.
Obrazy docierały do mojego umysłu wolno, zbyt wolno, bym mogła je
ogarnąć świadomością, która jeszcze wyciągała się rozkosznie
w wygrzanej mym ciałem pościeli. Szybko otrzeźwiałam, jak gdyby
ktoś pod nos podstawił mi sole trzeźwiące. Znów te dźwięki.
Położyłam dłonie na uszach, próbując ze wszystkich sił stłumić
wrzask syren. Wyły tak wściekle, że myślałam, iż bębenki mi
porozrywa. W głowie pojawiła się myśl o rozpętaniu trzeciej
wojny światowej... Ale przecież to niemożliwe. Komorowski nie jest
tak głupi, by zadzierać z Ruskimi, nie? A może jednak? Moją uwagę
przykuło coś jeszcze. Wojsko. Wszędzie wojsko. Mężczyźni w
szarych mundurach z hełmami na głowach, dzierżący karabiny i
gestykulujący w dziwny sposób. Ludzie biegali w tę i we w tę
chaotycznie, jakby im ktoś w tyłki powtykał rozżarzone pręty.
Starłam z oczu sen. Przylepił mi się do dłoni. Strzepnęłam
nadmiar na podłogę. O mało nie potknęłam się o próg, idąc do
łazienki... Aaaa jeszcze radio. Lubię słuchać audycji i
wiadomości, gdy myję zęby. Cisza. Naciskam pstryczek. Światło
się nie zapala, radio nie działa. Robię minę na wzór tych z
Internetu, wyrażającą WTF. I na upartego włączam i wyłączam,
nieistniejące światło. Nie dociera do mnie, że go nie ma,
przecież zawsze było. Chyba że szczury przegryzły przewody albo
złomiarze poczęstowali się kablem – zawsze to jakaś atrakcja.
Myję te nieszczęsne zęby zimną wodą, bo prądu nie ma, to i woda
nienagrzana. Nie znoszę takiej. Burczę coś niezrozumiałego pod
nosem i jak widmo przedzieram się przez mieszkanie, szukając
czystych ubrań. Zakładam, co popadnie. Muszę wyjść i dowiedzieć
się, co się tam wyprawia do cholery. Przezornie chowam sztylet w
bucie, tak na wszelki wypadek. Zawsze to robię, gdy czeka mnie
wyprawa w miejsce, którego nie znam. Brzydki nawyk z wojska. W
korytarzu słyszę szuranie i drapanie. Kurczę, wielkie te szczury.
A deratyzację mieliśmy pół roku temu. Zerkam przez judasza.
Najpierw nie dowierzam i odsuwam ciekawskie oko od wizjera, by za
sekundę znów je do niego przytknąć, świdrując otoczenie. Po
korytarzyku kamienicy łazi człowiek. Ale sekundę, chodzi dziwnie,
nie widzę jego twarzy, jest zwrócony do mnie tyłem. Odbija się do
drzwi sąsiada, słyszę tylko łup, łup, łup. Dłońmi znów
przecieram powieki. Chyba za dużo tych filmów i seriali o
chodzących trupach. Zerkam jeszcze raz i to, co dostrzegłam,
potwierdza się. Przede mną chwieje się i potyka istota ubrana w
podomkę ciotki Kryśki z ostatniego piętra. Niewyobrażalnie
podarta i posklejana ciemną substancją. W lot pojmuje, że musi to
być krew. Cofam się przerażona, uderzając kolanem w szafkę –
KURWA MAĆ – wrzeszczę i przysiadam na tylnej części ciała.
Zatykam sobie ręką usta, powtarzając w myślach, że zaraz się
obudzę, a to, co widzę, to tylko sen. A teraz walnę się w drugie,
tak dla równowagi i wszystko wróci do normy. Oddycham ciężko i
zaczynam czuć na plecach strugi potu. Nie wiem, czy jest on
lodowaty, ale skutecznie podrażnia mi włoski na linii kręgosłupa.
Czuję jak przenikają mnie dreszcze. No dobra. Zbieram się z
podłogi. Kolano pulsuje nadal, przypominając mi, że jeszcze żyje.
Skradam się po cichu do drzwi. Dla pewności znów zerkam przez
judasza. Odskakuję, bo to, co widzę, wprawia mnie o wywrócenie
bebechów na drugą stronę. Ciotka Kryśka to nie ciotka Kryśka, a
raczej gapiące się w moje drzwi monstrum, z którego odpadają
skrawki ciała. Na dokładkę cuchnie. Odór przełazi przez
szczeliny w starych drzwiach i wdziera mi się w nozdrza z
upierdliwością godną akwizytora. Rozsiada się wygodnie pod
czaszką jak na wygodnej sofie. Dusi. Otrząsam się, kiedy słyszę
znów kolejne łup, łup łup. Tym razem ciało uderza w moje drzwi.
Słyszę, jak paznokcie drapią w moje drzwi. Musze się stąd
wydostać. Tylko którędy? Oknem nie wyjdę. To drugie piętro,
cholerne drugie piętro, zapyziałej katowickiej kamienicy. Podbiegam
do okna. Z impetem otwieram je na oścież, stare szybki brzęczą w
ramach.
- Ej! – wrzeszczę na
człowieka na dole.
Nie słyszy mnie.
Ponawiam więc krzyk, mając nadzieję, że dotrą do niego moje
słowa. Na zewnątrz hałas jest ogromny. Każde zdanie niknie w nim
bez śladu. Wściekam się. Muszę wyjść na zewnątrz. Widziałam
na końcu ulicy kilka opancerzonych wozów oraz grupę ludzi tłoczącą
się przy nich. Radio, mam w komórce radio – przypominam sobie.
Może coś nadają, może coś powiedzą, może to, co widzę, tak
naprawdę nie istnieje, a trup drepczący po korytarzyku to nic
innego jak maskarada na Halloween. Super, mam prawie całą baterię!
Co za szczęście, że dwa dni temu ładowałam tego złoma.
Załączam. Coś trzeszczy i stęka. Tylko szumy. Czekaj, coś jest.
Przytykam telefon do ucha. Chyba złapałam falę. Ale to nie radio.
Do cholery jasnej. Słucham jednak dalej, trzęsę się coraz
mocniej. Zarażeni – słyszę. – Uważajcie na nich! – krzyczy
głos. – Nie dajcie się dotknąć, inaczej wszyscy umrzecie,
rozumiesz, sierżancie? Trzaski i tak jeszcze przez dłuższą
chwile. Znów ten sam głos przerywany jakby dyszeniem – reszta
kwarantanna, zabierzcie cywili na lotniska, tam już na nich czekają.
Spieszcie się, długo nie damy rady powstrzymywać sztywnych. Nie
dajcie się... – głos milknie, słyszę tylko zgrzyty. No kurwa,
nie jestem nad morzem, żeby się upajać szumem fal. Trzęsę
telefonem. Nic to nie daje. Czas zebrać się do kupy. Przetrząsam
moją „magiczna szafkę”. Gdzieś tu miałam maczetę – syczę
przez zęby. Dygocącymi rękami odsuwam pomniejsze noże. Do niczego
mi się nie przydadzą – za małe, za miękkie, niewyważony, eee,
to nie to! W końcu wyszarpuje z samego dołu upragnioną zdobycz.
Mocuje przy pasie replikę francuskiego bagnetu i wkładam w dłoń
maczetę, którą dostałam od znajomego, który podróżował po
świecie. Znał moje upodobania, więc sprezentował mi wymarzoną.
Robię kilka wymachów, by przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
Ścinałam nią gałązki w lesie, a nie ludzkie głowy. Nadgarstki
mi drżą. Podchodzę do drzwi. Znów to łup, łup. No nie, to już
jest irytujące. Orientuję się, czy aby nie przybyło głodnych
mego ciała trupów. Oddycham z ulgą. Nadal ciotka w poplamionej
podomce z miazgą zamiast twarzy, szczerzy do mnie ząbki osadzone w
czarnych dziąsłach. Ale ten rozkład szybko postępuje – myślę.
Stoję jeszcze przez chwilę, przenosząc ciężar ciała z jednej
nogi na drugą. Nie wiem, czy tego chcę. Wyjść trzeba. Odjadą
beze mnie, a ja tu utknę z cioteczką na wieczność. Kopniakiem
otwieram drzwi, trup odbija się od ściany, lecz nie upada. Warczy
na mnie i wyciąga w moją stronę cuchnące łapska. Jest powolny,
mam przewagę. Biorę zamach i wbijam maczetę w sam środek zgniłej
głowy. Wchodzi jak w masło, lekko, nawet nie musiałam się zbytnio
wysilać. Wyrywam narzędzie z ciała osuwającego się u mych stóp.
Słyszę soczyste mlaśniecie i dostrzegam kawałek mózgu
przylepiony do ostrza. Fuj – krzywię się na ten widok, próbując
go zrzucić. Uparty skrawek trzyma się jednak i nie daje za wygraną.
Rozglądam się nerwowo wokół. Cicho. Nie ma szurania i gardłowych
pomruków sztywnych. W końcu nachylam się nad zwłokami i wycieram
maczetę w podomkę trupa. Czuję lepkość na palcach. Mam mdłości,
chyba się zrzygam. Nic nie jadłam. Żołądek mi się kotłuje.
Postanawiam być twarda i dotrzeć każdym możliwym sposobem do
konwoju, stojącego u szczytu ulicy. Zbiegam po skrzypiących
schodkach na dół. Czuję swąd palonego drewna. Dom po drugiej
stronie płonie. Jęzory ognia, liżą zażarcie mury, lubieżnie i
chciwie. Niegdyś beżowa fasada pokryła się teraz warstwą sadzy.
Uderza we mnie żar. Widzę ludzi. Zmierzają w stronę konwoju. Ktoś
krzyczy, jeszcze inni machają rękami. Wyczuwam zachętę do
podjęcia biegu. Coś mi w głowie szepce, bym się odwróciła.
Czynię to chyba zbyt gorliwie, bo widok, który zastaję, zwala z
nóg. W moją stronę snuje się, potykając o porozrzucane
przedmioty, grupa truposzy. Mlaszczą i charczą jak chorzy na
gruźlicę na oddziale zamkniętym szpitala chorób zakaźnych. Noga
za nogą idą, nie patrzą na nic, nie mają oczu. Węszą, obracając
zdeformowane głowy w stronę żywych. Zaczynam biec, czując na
sobie ich odór. Znów wdziera mi się pod czaszkę. Nie mam na niego
ochoty. Marzę o czarnej kawie i fotelu. Może być do tego książka,
nawet harlequina przeczytam, tylko na litość grzyba, weźcie to
cholerstwo ode mnie. Najlepiej najdalej. Docieram zdyszana do
konwoju. Przestraszony żołnierz patrzy to na mnie, to na maczetę
uwalaną czerwoną mazią.
- Tak, zatłukłam
jednego po drodze – wypalam. Świdruje mnie wzrokiem, sprawdzając
czy nie mam żadnych zadrapań albo ugryzień.
- Nic mi nie jest –
dyszę.
- Kwarantanna –
pokazuje mi ciężarówkę, na której siedzi kilku mężczyzn.
Strzały przecinają
powietrze. Grupa zdechlaków doczłapała do żołnierzy. Szybko ich
likwidują. Czuję pod siedzeniem wibracje silnika rozklekotanego
wojskowego Jelcza. Ruszamy. Jeszcze raz omiatam wzrokiem okolicę.
Nikogo nie ma.
Mnie się bardzo podoba :)
OdpowiedzUsuńDziękuję;)
UsuńMiniaturka spoko :)
OdpowiedzUsuńKurcze, muszę zebrać moją kochaną Ohane i wybrać się na marsz zombie. Tylko pytanie: uciekać, czy być zombie?
Ach te dylematy życiowe xD a ty Kasiu, która grupę zasilisz?
Wspomagam skromnie organizatorów:) czyli człapię po środku ;p
Usuń